Spoglądam na moje słoneczko. Płacze. Ale czego byłoby się spodziewać w takich warunkach? Że będzie udawać, że nic się nie dzieje. Przecież wiele się dzieje.
Potem oglądam się za siebie, jakby z nadzieją, że ci, którzy mnie gonią nagle sobie poszli. Byli nimi ludzie odziani w granatowe płaszcze. Napewno mają pod nimi broń. To jest pewne.
Marszczę brwi. Przyśpieszam. Jednak potem się orientuje, że zbliża się koniec klifu... Gdy jestem już przy jego brzegu. Odwracam się do moich wrogów. To ich przysłał Rahr... Mój mąż. Otaczają mnie. Nie mam jak uciec. Jestem dokładnie na krawędzi klifu. Dziecko płacze coraz głośniej. Nie wiem co zrobić... J e s s i k a.
Wydaję z siebie cichy jęk, gdy wszyscy zdejmują kaptury z głów. Oni wszyscy...
- Nie masz już co zrobić, Ellie. - powiedział jeden z nich. Warczę. Wszyscy przyjaciele mnie zdradzili... - Oddaj nam ją. - Troon, Emily, Rona, Krooks, Mat... I nawet ty, Etrena... Moja najlepsza przyjaciółka. Z moich oczu leci jedna, pojedyncza łza.
Jeśli zabiją Jessikę, cały świat...
- NIE! - krzyczę stanowczo. Jedyna opcja to... Ale wtedy o n a zginie... Są marne szanse na przeżycie. Ale dobra. Zrobię.
Oddycham głęboko. Przyciskam do siebie bardziej córkę. Następne czynność, jaką wykonuję to... spadam. Moim priorytetem jest ochrona córki... Nie ważne, że ja zginę. Zamykam oczy. Nagle czuję ból i stróżki krwi na moim ciele.
Cudem otwieram oczy. Orientuję się, że nie ma przy mnie Jessiki. Próbuję się podnieść. Lecz nie widzę. Potem zauważam, że ona znajduje się metr przede mną. Widzę na jej małym ciele czerwoną ciecz. Nie otwiera oczu. Nie płacze.
Szeroko otwieram powieki. Czołgam się do niej. AU! Chyba mam złamaną jedną rękę i nogę. Ale to nie staje mi na drodze. Zbliżam się do niej, by jej dotknąć. Spodziwam się najgorszego...
Gdy jestem już przy niej, podnoszę ją i nasłuchuję oddech. Ale niestety nie słyszę go. Mam ochotę płakać. Podnoszę do góry głowę. Niebieskie niebo pokrywa ciemność. Nie widzę już n i c. To koniec... Nastała wieczna ciemność.
Ale czekaj. Jeśli... Podnoszę palec serdeczny do góry. Zauważalne jest małe światełko. Nim dotykam Jessikę.
- Panie Boże... Proszę, niech ona dziś się odrodzi... To me ostatnie życzenie... - szepczę. Czuję ogromny ból. Jednak nie ten fizyczny. Ten większy. Straciłam już wszystko... Jedyne czego pragnę to... - Chcę umrzeć... - Upadam na ziemię. W żadnej cząstce ciała nie czuję bólu. Moje powieki się powoli zamykają. Uśmiecham się słabo. - Jessiko... Miej marzenia... Nigdy nie odrzucaj swoich przekonań, uśmiechaj się na codzień... Spraw, bym była z ciebie dumna i szczęśliwa... - to jest już mój ko~...
* * *
Brunetka budzi się ze swego snu ciężko oddychając. Przełyka ciężko ślinę. Rozgląda się po niebieskim pokoju swoimi zielonymi oczami.
Ubrana była w białe, luźne szorty oraz różową koszulkę w żółte gwiazdki. Jej dekolt był płaski.
- Heh... To już trzeci sen o tej matce i Jessice... - śmieje się głupio. Nagle słyszy głos swej rodzicielki.
- Emily! - krzyczy. - chodź na śniadanie.
- Już idę. - wstaje z łóżka. Otwiera drewniane drzwi i trzaska nimi, strasząc tym białego kota z czarną obróżką. Emily schodzi powoli po schodach. Wystarczyła chwila, żeby siedziała już przy stole. Blondwłosa kobieta podaje jej herbatę i jajecznicę.
- Nie musiałaś... Mogłam sama sobie zrobić. Spóźnisz się do pracy. - uśmiechnęła się blado. Kobieta przyłożyła wierzchiem swojej dłoni jej policzek. Wyszczerzyła się do niej.
- Myślisz, że pozwoliłabym ci spalić całą kuchnię. - zachichotała. Zielono-oka wzięła rękę swojej matki. Uścisnęła ją. - Nie martw się... Mam zwolnienie. Jestem chora. - zakaszlała. Gdy Emily się bliżej przyjrzała, skóra kobiety była blada. W oczach nie widziała już tego błysku w oczach, co dawniej. Trzęsła się. Prawdopodobnie chciała się już położyć, ale nałożyła na siebie zbyt wiele obowiązków. A to wszystko dlatego, że opuścił ją mąż i musiała wykonywać wszystko naraz. Ukochany nie zadał sobie trudu odwiedzenia ich.
- Może pójdziesz do łóżka. Nie chcę, by ci się coś stało. - zmartwiła się. Odłożyła śniadanie na stół i wstała. Spojrzała jej prosto w oczy.
- Haha! - zaśmiała się Elizabeth, to było jej matki imię. Lecz potem uśmiechnęłą się czuło. - Naprawdę... Nie martw się. Z resztą, masz dużo nauki... - próbowała się wymigać od propozycji swojej córki.
- Nie prawda. Dzisiaj jest sobota, a ja wiesz, że odrabiam zawsze po szkole. - była śmiertelnie poważna. Niebieskooka wzdycha. Drapie się po głowie. Po chwili namysłu, zdejmuje zielony fartuch w kwiatki, ukazując przy tym fioletową luźną bluzę i szare spodnie.
- Wygrałaś. Ale robię to tylko dla ciebie. - całuje ją w policzek. - Jedz szybko, bo wystygnie. - powoli poszła w stronę drzwi podpierając się o inne przedmioty. Brunetka odprowadza ją wzrokiem. Po chwili siedzi już przy stole i je śniadanie.
Kobieta, wchodząc do pokoju, ciężko dyszy. Pada na łóżko ze zmęczenia. Kładzie rękę na czoło.
- To... jest już za wiele... - spogląda na szafkę obok. Znajduje się na niej nóż. Matka Emily chce po niego sięgnąć. Ale się powstrzymuje. - NIE! - krzyczy stanowczo. - Muszę jeszcze chronić moją córeczkę... - szepczy, po czym zasypia...
___________
Udało mi się w końcu napisać notkę :D Narazie mam sporo pracy z szablonem, więc czekajcie na rozdział ;) Bai bai! ^^ (PS. Napiszcie swoją opinię na temat tego oto rozdziału <3)
Troszkę dziwny ten Prolog i niezrozumiały - przynajmniej dla mnie - ale to dopiero początek, więc czemu to oczekiwać? Ogólnie nie podoba mi się pisanie w czasie teraźniejszym. Chyba dobrze to określiłam...
OdpowiedzUsuńWeny, czasu i sprawnego kompa
Pozdrawiam
Dziękuję za Twoją opinię. :) Szczerze się z Tobą zgodzę - Trochę dziwnie napisałam. Chciałam tylko wypróbować pisanie w czasie teraźniejszym, i też teraz tak myślę, że to dziwna forma wypowiedzi :P
UsuńJeszcze raz dziękuję za komentarz i idę do następnego koma :)
Pozdrawiam